Pierwsze wrażenie? Gorąco. Buchnięcie gorąca, kiedy wyszliśmy z mocno klimatyzowanej hali kolejki „podniebnej” – sky train (tak, Tajowie uwielbiają ustawiać jak najmocniejsze chłodzenie, a w samochodach mają tylko opcje zimno – zimniej!). Ale zaraz potem cała feeria barw, tak intensywnych i innych niż te, które widuję na ulicach polskich miast. Całe mnóstwo zapachów, bo na każdym rogu można spotkać uśmiechniętych Tajów gotujących aromatyczne potrawy, które można kupić za niewielkie pieniądze. I zupełnie inne niebo niż to, do którego przywykłam: z księżycem oświetlonym od dołu.
Tajlandia zachwyciła niemal od razu. Nigdy nie myślałam o wyprawie do Azji, ba, zawsze sądziłam, że na daleką podróż wybiorę raczej Amerykę czy Bali. Jak zatem wpadłam na pomysł, by odwiedzić Krainę Uśmiechu?
Zaciekawił mnie… Instagram
Zawsze marzył mi się miks doświadczeń. Od kolorowych ulic, na których można zrobić doskonałe reportażowe zdjęcia, przez zwiedzanie zabytków odmiennej kultury, po wędrówki wśród egzotycznej przyrody i wypoczynek na rajskich plażach. Udało mi się znaleźć wyprawę z GlobTroper, która obejmowała wszystkie te punkty. O Tajlandii nie wiedziałam naprawdę nic – ale przedstawiona na stronie mapa podróży wraz z opisem atrakcji wystarczyła, abym przy niewielkim wsparciu grafiki Google i Instagrama absolutnie zakochała się w tym miejscu.
Wyprawa do Tajlandii w pigułce
Podczas grudniowego pobytu w Tajlandii przemieszczaliśmy się naprawdę wiele razy. Odwiedziliśmy Bangkok, Chiang Mai, Pai, Krabi, Ao Nang, Khao Sok, Railay Beach, Bangkok, Ayutthaya, Amphawa i znów Bangkok – i to w zaledwie 16 dni! Podróż przez te bardzo zróżnicowane zarówno kulturowo, jak i przyrodniczo czy klimatycznie tereny zapewniła dużo wrażeń. Dlatego warto podzielić ją na trzy najważniejsze części: poznawanie kultury, aktywne eksplorowanie przyrody i wypoczynek na rajskich plażach. Gotowi? Zacznijmy zatem podróż po moich prywatnych cudach Tajlandii.
1. Buddyjskie mantry po zmroku
Zachód słońca w Tajlandii przychodzi bardzo szybko. Już koło godziny 18 robi się ciemno. Ma to swój urok, bo tajskie miasta (zarówno te ogromne, jak i niewielkie miejscowości) w nocy zyskują zupełnie nowe życie. Wystarczy porównać słynną ulicę Khao San Road w dzień i w nocy, by zrozumieć, co mam na myśli. To dwa zupełnie różne światy. Rozświetlone światełkami, tętniące życiem, pachnące maścią tygrysią i przyprawami.
Choć imprezowy klimat nocy w Bangkoku zdecydowanie jest niezapomniany (i biada temu, kto będąc w tajskim Mieście Aniołów, nie tańczył z butelką piwa Chang w ręku!), to dużo większe wrażenie zrobiło na mnie… kiedy po zmroku skręciliśmy w bramy buddyjskiej świątyni, a do naszych uszu z każdym krokiem dobiegały coraz głośniejsze buddyjskie mantry. Prawdziwie mistyczne doświadczenie! Sprawdź co zobaczyć w Bangkoku w jeden dzień.
2. Miejsca, w których zrobisz najpiękniejsze zdjęcia
Pierwszy odwiedzony zabytek, Świątynia Świtu (Wat Arun) w Bangkoku, utkwił w mojej pamięci najmocniej. Ta buddyjska świątynia zdobiona jest kolorową, tłuczoną, chińską porcelaną, a jej mozaika robi tak ogromne wrażenie, że niemal od razu chce się sięgnąć po aparat. I tak przez całą wyprawę po Tajlandii! Pełno tu miejsc, które zapierają dech w piersiach swoją barwnością, a w zależności od pory dnia można ustrzelić naprawdę mistrzowskie kadry. To samo chciałabym powiedzieć o Pałacu Królewskim w Bangkoku, bo kolory i przepych tego ogromnego kompleksu przyprawiają o zawrót głowy, ale umówmy się – tu o braku ludzi w tle można jedynie pomarzyć.
3. Smak papryczek chili i lekcja gotowania z Tajami
W Chiang Mai czekał na nas jeden bardzo intensywny dzień. Po porannym zwiedzaniu świątyń i wizycie we wspaniałej Wat Phra That Doi Suthep, mieszczącej się na wzgórzu ze świetną panoramą na Chiang Mai, nadszedł czas na prawdziwą perełkę programu – lekcję gotowania. Pojechaliśmy na farmę na wsi. Odwiedziny w tak bardzo autentycznym miejscu robią spore wrażenie – zwłaszcza że dookoła jest bardzo egzotycznie i wszystkiego chciałoby się spróbować. Przemiła Tajka, która prowadziła nasz kurs, oprowadziła nas po ogrodzie, tłumacząc zastosowanie każdego warzywa czy przyprawy.
Znalazły się także papryczki chili – zdecydowanie ostrzejsze niż te, które mamy okazję kupić w Polsce. Do wyboru były dwie – czerwona i zielona. Tajka celowo nie zdradzała, która włada większą mocą, ale poprosiła o dwóch śmiałków, którzy sprawdzą to na własnej skórze. Zgłosił się – a jakże – mój mąż ze swoim przyjacielem, którym odwagi (wzmacnianej Hong Thongiem oczywiście czyli lokalnym rumem-whisky) nie brakowało. Jedno ugryzienie, a mój M. staje się coraz bardziej czerwony, ja się krztuszę ze śmiechu, on z bólu, ja jeszcze bardziej, a przez łzy ledwo widzę film, który nagrywam na pamiątkę. Okazało się oczywiście, że to on trafił na tę mocniejszą, i pewnie mało by brakowało, a naprawdę wyzionąłby ducha.
Kurs gotowania odbywał się w klimatycznym, drewnianym domku w ogrodzie na tajskiej farmie. W planie mieliśmy przygotowanie ostrej zupy tom yum i aromatycznej tom kha gai, zielonego i czerwonego curry, pad thai’a i deseru mango sticky rice. Choć wzorowaliśmy się na prowadzącej, każdy doprawiał według własnego uznania (czy wiedzieliście, że istnieje Międzynarodowy Dzień Nienawiści do Kolendry?), ku uciesze naszej liderki Ani z GlobTropera, dla której chili mogłoby nie istnieć 😀 Po przygotowaniu potraw urządziliśmy w ogrodzie wspólną ucztę, a na koniec otrzymaliśmy książki kucharskie z lokalnymi przepisami. Przeczytaj, jeśli interesuje Cię temat: kuchni tajskiej.
4. Jaskinia Tham Lod z setką tysięcy nietoperzy
Dojechaliśmy z Chiang Mai do Pai – krętą drogą, przez słynną Pętlę Mae Hong Son (tzw. pętlę północną). O jej wyjątkowości niech świadczy fakt, że w całości liczy aż 1864 zakręty (i około 600km)! My pokonaliśmy zaledwie połowę tych zakrętów i dystansu, ale i tak nie obyło się bez środków na chorobę lokomocyjną. Trudną trasę rekompensowały jednak niesamowite widoki – na północy Tajlandii nie brakuje malowniczych widoków i gór z bujną roślinnością.
Przyjechaliśmy do Złotego Trójkąta, rozciągającego się na pograniczach Tajlandii, Mjanmy i Laosu. Tak, dobrze kojarzysz – to ten region, który zasłynął z produkcji opium. Skoro jesteśmy już przy używkach, być może zaciekawi Cię fakt, że na chodnikach Bangkoku znaleźć można czerwone ślady – znak, że w tym miejscu ktoś spożywał betel. O jego popularności niech świadczy fakt, że w Azji jest stosowany od starożytności. Po kofeinie, nikotynie i alkoholu jest czwartą najpopularniejszą używką na świecie (żuje co 10 mieszkaniec naszej planety!). Więcej ciekawostek o Tajlandii znajdziesz tutaj.
Wróćmy do meritum. W górzystym regionie Pai zaskoczyła nas bardzo niska temperatura (w Tajlandii można zmarznąć!). Nad ranem, kiedy zbieraliśmy się na trekking, było zaledwie… 8 stopni! Mieliśmy w planie eksplorowanie 4 jaskiń. Do pierwszej z nich trzeba było pokonać naprawdę długą drogę po stromych zboczach, przez pola ryżowe, pola kukurydzy i fasoli. Prowadził nas przesympatyczny Taj, który znał każdy zakątek tego terenu. Sprawnie posługiwał się maczetą, bo przejście przez bujną roślinność, która nierzadko była wyższa od uczestników naszej wyprawy, było nie lada wyzwaniem. Widoki na trasie i obiad na liściu bananowca – niezapomniane!
Jaskinie były bardzo różnorodne, a przejście przez nie – nieco wymagające, ale nawet ci, którzy nie są na co dzień bardzo aktywni, dali radę. Było i przeciskanie się przez szczeliny (najwęższa to ok. 50 cm), i wspinanie się po skałach, i brodzenie w wodzie, i pływanie długą łodzią przy blasku lamp naftowych. Wrażeń nie brakowało: spotkaliśmy w jaskini węża, co zmusiło nas do odwrotu, widzieliśmy pradawne muszelki zatopione w formacjach skalnych, wspaniałe stalaktyty i stalagmity. Odwiedziliśmy też przeogromną jaskinę Tham Lod, w której odgłosy (i zapachy :D) setek tysięcy jerzyków i nietoperzy wywoływały ciarki na skórze.
5. Domki na wodzie w Parku Narodowym Khao Sok
Tę subiektywną listę zamykam miejscem, które na zawsze pozostanie w moim sercu. Niech Cię nie zwiedzie kolejność – starałam się zachować chronologię wyprawy, a wszystkie wymienione punkty są dla mnie równoważne. No, może poza Khao Sok i jeziorem Chiao Lan…
Jeśli możesz sobie wyobrazić miejsce, w którym cały świat znika, a Ty zapominasz, że gdzieś daleko masz jakieś problemy, goniące terminy, pracę, która czasem Cię stresuje… to to jest właśnie ten kawałek świata. Park narodowy w prastarej dżungli, starszej niż las deszczowy Amazonii, z bajecznie pięknym (i głębokim!) jeziorem o nieregularnych kształtach.
Prąd (elektryczność) jest tu tylko przez kilka godzin dziennie. Domki na wodzie mają swoją niewielką restaurację, a jedzenie – podawane trzy razy dziennie o stałych porach – jest po prostu nieziemsko dobre. I nielimitowane dokładki owoców i ryżu. Jedliśmy wszyscy razem, na drewnianym pomoście, i czuć było pewien rodzaj nieskrępowanego luzu, o którym na co dzień można tylko pomarzyć. Kąpielom w jeziorze (i tym słonecznym) też nie było końca!
Bambusowe domki to tak naprawdę tylko materac i kawałek pomostu przed, na którym można się wylegiwać, opalać czy usiąść z kubkiem kawy. I podziwiać wspaniałą naturę i kontemplować. Bo wschody słońca na jeziorze są przepiękne, a niebo nocą jest tu zupełnie inne, niezmącone żadnym światłem. Niech Cię nie zwiedzie tylko myśl, że w tak oddalonym od cywilizacji miejscu jest cicho jak makiem zasiał. Wprost przeciwnie. Dżungla ożywa nocą. Pełno tu zwierząt: małp – makaków, langurów i gibbonów, indyjskich bizonów (gaur), dzioborożców, czapli i innych gatunków (np. słoni, niedźwiedzi malajskich, tapirów), których nie miałam okazji zobaczyć podczas wieczornego czy porannego safari, ale miałam okazję niektóre z nich usłyszeć! Tych odgłosów nie sposób zapomnieć. To najbardziej kojący hałas na świecie.
Fotorelację z tej wyprawy możesz zobaczyć tutaj.
Sprawdź, jakie wyprawy do Krainy Uśmiechu planujemy w najbliższym czasie, dołącz do ekipy GlobTropera i przeżyj nie-zwykłą przygodę! 🙂
* Relacja jest autorstwa Uczestniczki grudniowej wyprawy do Tajlandii, Martyny Hliwy – DZIĘKUJEMY! <3